niedziela, 31 lipca 2011

Gdy zacznie brakować ropy

Przyzwyczailiśmy się już, że większość problemów społeczeństwa sprawiają sobie same. Prowadzą wojny, okradają się, szantażują, szpiegują i przekupują. Te elementy są również obecne w trwającej od wielu lat walce o ropę, jednak dziś skupimy się na tym co od człowieka nie zależy, czyli nad ograniczeniami samej natury. Co zrobić gdy ropy zacznie brakować? Czy droga ropa to wina spekulantów? A może to ich zasługa?

Ropa naftowa bardzo pomogła nam się rozwinąć. To ogromny skarb, dzięki któremu nasza cywilizacja zrobiła przez ostatnie 100 lat tak duże postępy. Zarówno wydobycie jak i użycie ropy jest stosunkowo proste, przynajmniej w porównaniu do innych źródeł energii. Stąd wniosek, że prawdopodobnie będziemy jej używać tak długo jak to tylko możliwe. Niestety, ropa to nieodnawialne źródło energii a według szacunków zużyliśmy jej już mniej-więcej połowę. Być może nie byłaby to jeszcze tak zła wiadomość gdyby nie fakt, że zużyliśmy tą łatwo dostępną połowę. Od lat wydobycie ropy z roku na rok staje się coraz cięższe, a co za tym idzie coraz droższe. Pomimo tego wydobycie ropy rośnie, ale ponieważ jest jej coraz mniej, a wydobycie coraz trudniejsze, w końcu musi nastąpić moment, w którym wydobycie ropy sięgnie maksimum i potem będzie już spadać. Taką teorię zwaną teorią „peak oil” opublikował geofizyk Marion King Hubbert. Model przewidywał szczyt wydobycia ropy w Stanach Zjednoczonych na lata między 1965 a 1970, oraz głosił, że produkcja światowa osiągnie szczyt w roku 2000. W przypadku stanów zjednoczonych szczyt wydobycia miał miejsce w latach 1970-1971, a więc teoria okazała się całkiem niezła. Nie sprawdziła się natomiast prognoza dla roku 2000, ale nie należy z tego powodu teorii przekreślać. Po prostu ciężko przewidzieć coś dokładnie z kilkudziesięcioletnim wyprzedzeniem. Tym niemniej o szczycie wydobycia ropy dowiemy się dopiero kilka lat po fakcie. Dopiero po kilku latach od peak oil możemy z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że wydobycie ropy już raczej nie wróci do dawnych poziomów. Jest więc możliwe, że szczyt wydobycia właśnie nastąpił, ale to nic pewnego.
Oczywiście największym problemem jest fakt, że gdy wydobycie ropy zacznie spadać, ktoś będzie musiał jej zużycie ograniczyć. Pojawia się tutaj znany problem, kto i ile ropy będzie mógł wykorzystać.

JAK OGRANICZYĆ ZUŻYCIE ROPY?

Jest na to kilka możliwych rozwiązań:
1. Powinno się tym zająć państwo, wydzielając ropę wszystkim po równo.
Niestety, prowadzi to do licznych nadużyć. Znaleźliby się ludzie, którzy kupią samochód tylko po to by dostać przydział, a następnie ropę odsprzedać drożej. Poza tym niektórzy mają pod nosem tramwaj lub metro a inni nie. Niektórzy mają tez do pracy bliżej a inni dalej.
2. A może z uwzględnieniem odległości miejsca zamieszkania od pracy, tak by nawet ludziom pracującym daleko starczyło na dojazd?
Ludzie będą np. składać fałszywe oświadczenia, że niby mieszkają u rodziców, by dostać większy przydział.
Zarówno pierwszy jak i drugi sposób tworzy problemy i uczy ludzi, że warto być oszustem. Pojawia się też 3 opcja i jest chyba najlepsza:
3. Przygotować się na czasy gdy ropy będzie coraz mniej – oszczędne samochody, mieszkania blisko miejsc pracy, dużo małych sklepików zamiast supermarketów, badania nad alternatywnymi pojazdami itd.

JAK SIĘ PRZYGOTOWAĆ?

Każdy z nas potrafi wymienić kilka sposobów na to by w miarę bezboleśnie ograniczyć zużycie ropy, ale jak wdrożyć takie przygotowania? Czy można zmusić ludzi, by kupowali oszczędne samochody albo by osiedlali się koło stacji metra? Niestety wiązałoby się to z poważnym ograniczeniem wolności ludzi oraz prowadziło do kolejnych nadużyć, tak jak każdy odgórnie sterowany plan. Czy ludzie będą dostosowywali się dobrowolnie? Raczej też nie i ciężko oczekiwać od każdego człowieka, by umiał rozeznać się w tym jakie są zasoby ropy, kiedy się skończą i czy do tego czasu uda się produkcja odpowiednio tanich samochodów na prąd. Zwykły człowiek tego nie wie, bo człowiek jest tylko człowiekiem i nie przechowuje zasobów całego Internetu w głowie. Ale przecież są ludzie, którzy w tego typu przewidywaniach się specjalizują. Znają sytuacje w firmach naftowych, wiedzą co planują firmy motoryzacyjne, analizują wzrost zmotoryzowanych chińczyków itp. Tylko jak sprawić, by zwykli obywatele im uwierzyli? Pamiętajmy, że dla przeciętnego człowieka zmiana miejsca zamieszkania z powodu przewidywań jakiegoś naukowca to ryzyko. Przewidywania mogą się przecież nie sprawdzić, a wyższe raty za mieszkanie w centrum będzie trzeba płacić. Co zrobić? Czy to sytuacja bez wyjścia? Na szczęście nie!

JAK DZIAŁA SYSTEM, KTÓRY NAS URATUJE?

Jak wiadomo na wolnym rynku, gdy ilość ropy zacznie się zmniejszać, jej cena pójdzie w górę. Dzięki temu ludzie zaczną oszczędzać i wdrażać te wszystkie rozwiązania o których pisałem wcześniej. Ale czy nie będzie już za późno? I tu wracamy do osoby która winna nas o tym ostrzec, czyli specjalisty, który problemy i możliwości korporacji naftowych zna jak własną kieszeń. Nie możemy liczyć, że ten specjalista poświęci się dla dobra sprawy by przekonać ludzi o zbliżających się problemach, ale możemy za to założyć, że tak jak większość ludzi, chciałby na swoich przewidywaniach zarobić. Chyba nie trzeba nikogo przekonać że raczej okazji na zarobek nie będzie chciał przepuścić. Może wobec tego kupić kontrakty na ropę gdy jest jeszcze w miarę tania i sprzedać w przyszłości gdy ta cena wzrośnie. Ponosi przez to ryzyko, ale prawdopodobnie zarobi na tym duże pieniądze. W ten sposób nasz specjalista staje się tak nielubianym w mediach spekulantem.

Dlaczego spekulanci są nielubiani? W mediach mówi się, że przez nich ceny ropy są wyższe i to jest prawda! Nasz specjalista-spekulant kupując kontrakty na ropę naftową podnosi cenę tej ropy już teraz. Właśnie przez takich spekulantów ropa kosztuje ponad 110 dolarów za baryłkę, choć w istocie koszt jej wydobycia chyba nigdzie nie przekracza 70 dolarów. Powoduje to w społeczeństwie gniew i złość na spekulantów, ale przecież każdy może zarobić tak jak on. Wystarczy założyć odpowiednie konto i każdy z nas może handlować kontraktami na ropę przez Internet. Żyła bogactwa prawda? Nie prawda. Spekulant jednak ryzykuje, bo już teraz spekulanci kupują ropę po cenach znacznie przekraczających cenę wydobycia. Wierzą pewnie, że cena wzrośnie jeszcze do 150 dolarów, ale mogą się mylić. W każdej chwili może okazać się, że jakieś rewolucyjne odkrycie (np. bardzo lekkie i wydajne akumulatory) zaprzepaści ich plany na zarobek. Dlatego odradzam Wam zabawę w spekulantów, bo gdy spekulanci zarabiają, to media o tym mówią, a gdy tracą, to jakoś dziwnie milczą. Zakładamy jednak, że nasz spekulant ma rację. Kupił kontrakty, co podniosło cenę ropy zanim zacznie jej na poważnie brakować. Co się wobec tego dzieje? Ludzie kupują oszczędne samochody, sklepy inwestują w niewielkie placówki i nagle staje się CUD! Wszyscy kombinują co zrobić, by ograniczyć zużycie ropy, czyli faktycznie przygotowują się na poważne braki w przyszłości. Spekulant najlepiej przekona człowieka do oszczędzania poprzez podniesienie ceny. Jednocześnie sam spekulant ryzykuje swoimi pieniędzmi, co daje niemal gwarancję, że ma rację. Wszystko to sprawia, że już teraz przygotowujemy się na peak oil, chociaż sami o tym nie wiemy i nie musimy. Dzięki temu nie będzie nagłego szoku i cena nie wzrośnie z dnia na dzień dwukrotnie. Te zmiany łagodzą spekulanci. Pomyślmy o tym, gdy znów usłyszymy w TV jacy to źli ludzie.

sobota, 30 lipca 2011

Skąd te długi?

Podczas gdy Grecja bankrutuje i cała strefa Euro trzeszczy pod naporem długów, zadłużenie USA osiągnęło ustawową granicę 70% PKB. Polska swojego czasu też bliska była osiągnięcia ustawowej granicy długu, jednak nasz rząd sprytnie sobie z tym poradził ukrywając go tak, by nie został uwzględniony w wyliczeniach. Z jakiś powodów USA z ukrywaniem długu sobie nie radzi, wiec stara się podnieść limit. Opozycja oczywiście nie zamierza im tego zadania ułatwiać.

Podczas gdy wszyscy zastanawiają się, co się stanie, gdy na spłatę długu zabraknie pieniędzy, warto zastanowić się skąd te długi się biorą oraz komu zależy na zadłużaniu się całych państw.
Jak wiadomo do budżetu państwa wpływają pieniądze z podatków, które są następnie wydawane. Co może zrobić rząd, gdy postanowi wydać więcej niż posiada? Pojawia się problem. Nie można wydać czegoś czego się nie ma. Skoro coś nie istnieje, nie można tego wręczyć drugiej osobie, a w każdym razie wątpliwe by chciała przyjąć coś co nie istnieje. Stąd wniosek, że dodatkowe pieniądze skądś trzeba wziąć. Oczywiście najprościej byłoby zwiększyć podatki, czyli pod przymusem zabrać odpowiednią ich ilość. Podwyżka podatków jest jednak dość trudna do przeprowadzenia ze względu na opór społeczeństwa i inne przykre następstwa.

Jeśli ciężko pieniądze zabrać, można spróbować je pożyczyć. Pożyczka jest o tyle podobna do podatku, że również powoduje że jacyś ludzie pieniądze oddają, ale z tą różnicą, że w zamian otrzymują obietnice, że kiedyś te pieniądze do nich wrócą wraz z odsetkami. Dzięki tej obietnicy, pożyczki nie trzeba wymuszać siłą tak jak ma to miejsce w przypadku podatków. Niestety, pożyczkę kiedyś trzeba będzie zwrócić, a żeby ją zwrócić będzie trzeba pozyskać na nią pieniądze. Jeśli pieniądze na spłatę pożyczki pochodzić będą z podatków, zarobią na tym ci, którzy pożyczają państwu pieniądze (czyli ludzie bogatsi), a stracą podatnicy wśród których większość to niestety ludzie biedniejsi. Pytanie tylko jak wziąć pieniądze na spłatę pożyczki z podatków, skoro sama pożyczka brana była głównie dlatego, że z podatków pieniądze ściągnąć trudno. Stąd lepszym pomysłem wydaje się, by na spłatę starych pożyczek zaciągnąć nowe. Jest to klasyczna spirala kredytowa, która powoduje, że trzeba pożyczać coraz więcej i więcej. W tym przypadku zarabiają wszyscy ci którzy pożyczają państwu pieniądze z wyjątkiem tych, którym państwo pieniędzy już nie odda. Kiedy państwo nie odda? Gdy nikt nie będzie już chciał pożyczyć w obawie… że państwo nie odda. Tracą więc ci, którzy jako ostatni kupili obligacje wierząc, że państwo ten dług będzie w stanie spłacić.

Pytanie tylko, jaki jest sens pożyczać pieniądze, skoro to tylko kawałek papieru, który można po prostu… wydrukować. Dodruk pieniądza wydaje się cudownym sposobem na bogactwo, ale niestety prawdziwego bogactwa wydrukować się nie da. Dodruk nowych pieniędzy sprawia, że spada wartość tych, które są już w obiegu. W ten sposób dodruk pieniądza jest w istocie rodzajem podatku. Choć nie jest to cudowny sposób na nieograniczone bogactwo, dodruk pieniędzy jest o tyle dobry, że dużo tańszy niż pobór podatków. Nie potrzeba urzędników, obywatelowi ciężko się przed tym obronić. Wystarczy dodrukować pieniądze, choć i to jest przesadą, bo faktycznie wystarczy wpisać odpowiednią kwotę do komputera.

Skupmy się więc na tych dwóch elementach. Dodruk pieniądza pozwala pod przymusem odebrać ludziom część ich oszczędności tak jak klasyczny podatek, zaś pożyczka sprawia, że ludzie sami oddają część oszczędności, ale potem konieczny będzie zwrot tych pieniędzy wraz z odsetkami. A co by było, gdy z obu tych sposobów wziąć to co najgorsze i połączyć w jedno? W ten sposób powstałby mechanizm, który funkcjonuje dzisiaj. Rząd pożycza pieniądze (a więc będzie je musiał oddać) od banków, które w istocie te pieniądze „dodrukowują” (a więc zabierają ludziom część ich bogactwa). Chyba nie da się już zrobić nic gorszego niż zmuszać obywateli, by płacili odsetki od pieniędzy, które sami zmuszeni są oddać. W tym układzie tracą wszyscy, a zarabiają banki. Biznes jest to wspaniały, gdy zamiast biegać za klientami i przekonywać do wzięcia kredytu, można namówić rządzących by zaciągali kredyty w naszym imieniu. Namówić ich nie jest pewnie trudno, bo przecież nie oni będą te kredyty spłacać. Nie dziwi zatem fakt, że zadłużenie wzrasta.

Skoro bankom zależy, by rządy krajów zaciągały pożyczki to oczywiście zależy im również, by wybory wygrywali kandydaci, którzy nie zawiodą ich oczekiwań. Pewną przeszkodą dla banków może być fakt, że to nie banki wybierają rządzących, a obywatele w powszechnym głosowaniu. Jednakże nie byłoby demokracji, gdyby było ryzyko, że wyborcy wybiorą ludzi, którzy będą bankom sprawiać trudność. Skoro więc mamy demokrację, oznacza to, że da się ją kontrolować, by gdyby się nie dało, nikt nie zaryzykowałby wprowadzania demokracji. Nie jest tajemnicą, że na wybory ludzi wpływają media, ale kto wpływa na media? Nie trudno zgadnąć, chyba, że ktoś wierzy, że da się otworzyć koncern medialny bez ogromnego kredytu na początek.

A miało być tak pięknie…

A miało być tak pięknie… deskolotki, loty na Marsa, roboty jako pomoc domowa. Jak jest? Często ludzi pracujących nie stać na własne mieszkanie, na poruszanie się samochodem. Europa od kilkudziesięciu lat stoi w miejscu. Czy nie wydaje się to trochę podejrzane, że w dobie zrobotyzowanej produkcji przemysłowej, skomputeryzowanych i zoptymalizowanych procesów produkcji i transportu, stać nas na tak niewiele?

Zazwyczaj kraje europy notują kilkuprocentowy wzrost gospodarczy. Tylko, jakoś trudno ten wzrost odczuć. Zazwyczaj dużą uwagę przywiązuje się do wzrostu PKB uważając, że skoro PKB wzrósł o 5% to znaczy, że jesteśmy o 5% bogatsi. Niestety, bogactwo bogactwu nie równe. Mogę wręczyć ci rower o wartości tysiąca złotych. Uczynię cię w ten sposób bogatszym o tysiąc złotych, ale jeśli nie lubisz jeździć na rowerze, to tego nie odczujesz. Podobnie jeśli wybuduję ci piękny stadion, ale ciebie sport nie interesuje. Gdybyś sam przeznaczył pieniądze na taki cel jaki uważasz za najlepszy odczułbyś wzrost bogactwa.
Stąd nasuwa się podejrzenie, że być może nie odczuwamy wzrostu PKB, bo generują go inwestycje, których nie potrzebujemy lub nie chcemy. To prowadzi do wniosku, że nie są to rzeczy, za które zapłaciliśmy sami, bo przecież sami nie kupilibyśmy czegoś, czego nie chcemy. A więc ktoś kupuje coś za nasze pieniądze nie pytając nas czy chcemy, po czym z przytupem i wśród błysków flaszy nam to wręcza.

Cztery stadiony zbudowane w Polsce z okazji Euro 2012 kosztowały łącznie około 4 mld złotych. Dla kibiców dostępne zaś jest niecałe 700 tysięcy biletów. Oznacza to, że budowa samych tylko stadionów kosztowała prawie 6 tysięcy złotych za jeden bilet. Czy nie lepiej byłoby zamiast bawić się w budowę stadionów, zwyczajnie wylosować 700 tysięcy Polaków i wręczyć im po 6 tysięcy złotych? Przynajmniej nie mielibyśmy stadionów, które po Euro będą prawdopodobnie przynosiły straty, a wylosowani ludzie za kwotę 6 tysięcy złotych bez problemu zakupiliby nie tylko bilet na jakiś mecz w innym kraju ale nawet przelot + dwutygodniowe wakacje.