sobota, 30 lipca 2011

Skąd te długi?

Podczas gdy Grecja bankrutuje i cała strefa Euro trzeszczy pod naporem długów, zadłużenie USA osiągnęło ustawową granicę 70% PKB. Polska swojego czasu też bliska była osiągnięcia ustawowej granicy długu, jednak nasz rząd sprytnie sobie z tym poradził ukrywając go tak, by nie został uwzględniony w wyliczeniach. Z jakiś powodów USA z ukrywaniem długu sobie nie radzi, wiec stara się podnieść limit. Opozycja oczywiście nie zamierza im tego zadania ułatwiać.

Podczas gdy wszyscy zastanawiają się, co się stanie, gdy na spłatę długu zabraknie pieniędzy, warto zastanowić się skąd te długi się biorą oraz komu zależy na zadłużaniu się całych państw.
Jak wiadomo do budżetu państwa wpływają pieniądze z podatków, które są następnie wydawane. Co może zrobić rząd, gdy postanowi wydać więcej niż posiada? Pojawia się problem. Nie można wydać czegoś czego się nie ma. Skoro coś nie istnieje, nie można tego wręczyć drugiej osobie, a w każdym razie wątpliwe by chciała przyjąć coś co nie istnieje. Stąd wniosek, że dodatkowe pieniądze skądś trzeba wziąć. Oczywiście najprościej byłoby zwiększyć podatki, czyli pod przymusem zabrać odpowiednią ich ilość. Podwyżka podatków jest jednak dość trudna do przeprowadzenia ze względu na opór społeczeństwa i inne przykre następstwa.

Jeśli ciężko pieniądze zabrać, można spróbować je pożyczyć. Pożyczka jest o tyle podobna do podatku, że również powoduje że jacyś ludzie pieniądze oddają, ale z tą różnicą, że w zamian otrzymują obietnice, że kiedyś te pieniądze do nich wrócą wraz z odsetkami. Dzięki tej obietnicy, pożyczki nie trzeba wymuszać siłą tak jak ma to miejsce w przypadku podatków. Niestety, pożyczkę kiedyś trzeba będzie zwrócić, a żeby ją zwrócić będzie trzeba pozyskać na nią pieniądze. Jeśli pieniądze na spłatę pożyczki pochodzić będą z podatków, zarobią na tym ci, którzy pożyczają państwu pieniądze (czyli ludzie bogatsi), a stracą podatnicy wśród których większość to niestety ludzie biedniejsi. Pytanie tylko jak wziąć pieniądze na spłatę pożyczki z podatków, skoro sama pożyczka brana była głównie dlatego, że z podatków pieniądze ściągnąć trudno. Stąd lepszym pomysłem wydaje się, by na spłatę starych pożyczek zaciągnąć nowe. Jest to klasyczna spirala kredytowa, która powoduje, że trzeba pożyczać coraz więcej i więcej. W tym przypadku zarabiają wszyscy ci którzy pożyczają państwu pieniądze z wyjątkiem tych, którym państwo pieniędzy już nie odda. Kiedy państwo nie odda? Gdy nikt nie będzie już chciał pożyczyć w obawie… że państwo nie odda. Tracą więc ci, którzy jako ostatni kupili obligacje wierząc, że państwo ten dług będzie w stanie spłacić.

Pytanie tylko, jaki jest sens pożyczać pieniądze, skoro to tylko kawałek papieru, który można po prostu… wydrukować. Dodruk pieniądza wydaje się cudownym sposobem na bogactwo, ale niestety prawdziwego bogactwa wydrukować się nie da. Dodruk nowych pieniędzy sprawia, że spada wartość tych, które są już w obiegu. W ten sposób dodruk pieniądza jest w istocie rodzajem podatku. Choć nie jest to cudowny sposób na nieograniczone bogactwo, dodruk pieniędzy jest o tyle dobry, że dużo tańszy niż pobór podatków. Nie potrzeba urzędników, obywatelowi ciężko się przed tym obronić. Wystarczy dodrukować pieniądze, choć i to jest przesadą, bo faktycznie wystarczy wpisać odpowiednią kwotę do komputera.

Skupmy się więc na tych dwóch elementach. Dodruk pieniądza pozwala pod przymusem odebrać ludziom część ich oszczędności tak jak klasyczny podatek, zaś pożyczka sprawia, że ludzie sami oddają część oszczędności, ale potem konieczny będzie zwrot tych pieniędzy wraz z odsetkami. A co by było, gdy z obu tych sposobów wziąć to co najgorsze i połączyć w jedno? W ten sposób powstałby mechanizm, który funkcjonuje dzisiaj. Rząd pożycza pieniądze (a więc będzie je musiał oddać) od banków, które w istocie te pieniądze „dodrukowują” (a więc zabierają ludziom część ich bogactwa). Chyba nie da się już zrobić nic gorszego niż zmuszać obywateli, by płacili odsetki od pieniędzy, które sami zmuszeni są oddać. W tym układzie tracą wszyscy, a zarabiają banki. Biznes jest to wspaniały, gdy zamiast biegać za klientami i przekonywać do wzięcia kredytu, można namówić rządzących by zaciągali kredyty w naszym imieniu. Namówić ich nie jest pewnie trudno, bo przecież nie oni będą te kredyty spłacać. Nie dziwi zatem fakt, że zadłużenie wzrasta.

Skoro bankom zależy, by rządy krajów zaciągały pożyczki to oczywiście zależy im również, by wybory wygrywali kandydaci, którzy nie zawiodą ich oczekiwań. Pewną przeszkodą dla banków może być fakt, że to nie banki wybierają rządzących, a obywatele w powszechnym głosowaniu. Jednakże nie byłoby demokracji, gdyby było ryzyko, że wyborcy wybiorą ludzi, którzy będą bankom sprawiać trudność. Skoro więc mamy demokrację, oznacza to, że da się ją kontrolować, by gdyby się nie dało, nikt nie zaryzykowałby wprowadzania demokracji. Nie jest tajemnicą, że na wybory ludzi wpływają media, ale kto wpływa na media? Nie trudno zgadnąć, chyba, że ktoś wierzy, że da się otworzyć koncern medialny bez ogromnego kredytu na początek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz